KUBA - wyspa
jak wulkan gorąca. Taka myśl przychodzi mi do głowy gdy pojawia się
hasło Kuba. Kolejna myśl to słońce, ciepło, rum i cygara. Muzyka. Dużo
żywiołowej muzyki i uśmiechnięci ludzie. Bieda, Fidel Castro,
rewolucja... To wszystko prawda. Kuba to wyspa pełna kontrastów,
działająca bardzo intensywnie na nasze zmysły. Warto ją odwiedzić.
Plan by spędzić Sylwestra na tej wyspie pojawił się nagle na początku grudnia 2015 roku. Poproszono mnie abym pozyskała dokumenty z Urzędu Miejskiego potwierdzające zawarcie małżeństwa pomiędzy Polką a Kubańczykiem, gdyż pozyskanie takich dokumentów na Kubie było niemożliwe (jakieś problemy w ambasadzie). Jestem pomocną osobą więc udałam się do urzędu, aby spróbować pozyskać ten akt małżeństwa. I otrzymałam go. Skoro go otrzymałam to po co szukać kogoś, kto by go dostarczył skoro mogę sama polecieć na Perłę Karaibów? Swoją myślą o wycieczce na Kubę podzieliłam się ze znajomymi. Znalazło się jeszcze czworo chętnych, więc zaczęłam organizować nasz wyjazd.
Bilety lotnicze
Pierwszym
krokiem jaki wykonałam był zakup biletów lotniczych. W grę wchodziły
dwie destynacje: Hawana lub Varadero. Być na Kubie i nie zobaczyć miasta
Hemingwaya to jak nie być na Kubie. No i w Hawanie mieszka osoba, dla
której wiozłam te dokumenty. Dwie pieczenie na jednym ogniu mogłam upiec
tylko lecąc na jedno z tych dwóch lotnisk. Szczęśliwie okazało się, że
biuro podróży Rainbow Tours S.A. oferowało
możliwość zakupu miejsc na rejsy czarterowe do Varadero. Lot odbywał
się dreamlinerem z Warszawy, 15 dni na Kubie i powrót za 2750 zł i to w
terminie 30.12.2015 - 14.01.2016. Nie zastanawiałam się długo i kupiłam
bilety dla naszej pięcioosobowej ekipy. I tak to się zaczęło.
Wiza i ubezpieczenie
Z uwagi na małą ilość czasu, jaka nam została do wyjazdu, skorzystaliśmy z opcji zakupu promesy w trybie express umożliwiającej ubieganie się o wizę na lotnisku w Varadero: http://www.wizaserwis.pl/Kuba. Poprawnie
wypełnione dokumenty, zapakowane w tekturową okładkę dostaliśmy zgodnie
ze wskazaniem podczas ich zamówienia. Nasza wiza kosztowała 229
zł/osoba (usługa express) plus 25 USD na lotnisku. Opłata wylotowa w wysokości 25 CUC zawarta została w cenie biletu, mogliśmy wydać wszystkie peso wymienialne (CUC) na zakupy.
Polecam
wybranie takiej opcji, gdyż na lotnisku w Warszawie widzieliśmy
sytuację, w której, po odbiorze druku promesy od rezydenta biura
podróży, jeden z klientów popełnił błąd przy wypełnianiu tego dokumentu i
nie otrzymał nowego druku. Przepisy wjazdowe na Kubę informują, że
promesa musi być poprawnie wypełniona bez żadnych poprawek. A
biurokracja na Kubie jest bardzo rozbudowana więc lepiej nie ryzykować.
Przy wjeździe na Kubę wymagane jest posiadanie ubezpieczenia podróżnego. My wykupiliśmy ubezpieczenie EUROPA TRAVEL WORLD STANDARD w Towarzystwie Ubezpieczeń Europa S.A. http://tueuropa.pl/travel-world.htm Przy zakupie ubezpieczenia dla całego zespołu cena dla jednej osoby wyniosła 44 zł.
Ubezpieczenie obejmowało koszty leczenia, ratownictwa i transportu (15
000 EUR), assistance w podróży (15 000 EUR), NNW (3 000 EUR),
ubezpieczenie bagażu (300 EUR). Zakup ubezpieczenia przez internet trwał 10 minut, potwierdzenie ubezpieczenia przyszło na wskazany adres e-mail niezwłocznie po opłaceniu składki. Podczas odprawy paszportowej nikt nas nie poprosił o okazanie tego dokumentu. Najwyraźniej biurokraci kubańscy założyli, że czarterem leci tylko zorganizowana wycieczka, a ta zawsze jest ubezpieczona przez touroperatora.
1 CUC = 1 USD
1 CUC = 27 CUP
W kantorach CADECA wymieniają EUR, dolary kanadyjskie, funty i USD na CUC. Przy wymianie USD pobierany jest podatek w wysokości 10% transakcji, a urzędnicy zaznaczają, że USD to nie jest pożądana na Kubie waluta (taki mały teatr odchodzi: wywracanie oczami, cmyrkanie, wzdychanie, ...). Jeżeli ktoś potrzebuje CUP to najpierw wymienia walutę na CUC, potem CUC na CUP. Radzę wymienić tylko kilka CUC na CUP, gdyż jest problem z płaceniem przez turystów w CUP. Nam się udało wydać peso niewymienialne na lody z maszyny, coś w rodzaju faworków smażonych w wózkach na ulicy, na owoce w Vinales, na autobus lokalny w Varadero oraz na zakupy kawy i czekolady w Feria de la Artesania. W restauracjach, za taksówki i inne zakupy Kubańczycy pobierają opłaty w CUC.
Kilka słów o walucie
Na Kubie obowiązują dwie jednostki monetarne CUP i CUC. CUP to peso niewymienialne, mało warte, niewiele za nie kupicie na wyspie gdyż każdy Kubańczyk chętniej przyjmuje peso wymienialne CUC. CUC funkcjonuje na takiej samej zasadzie jak w PRL bony do Pewexu/Baltony: zamiast obracać dolarami obraca się ich zamiennikami, czyli CUC.1 CUC = 1 USD
1 CUC = 27 CUP
W kantorach CADECA wymieniają EUR, dolary kanadyjskie, funty i USD na CUC. Przy wymianie USD pobierany jest podatek w wysokości 10% transakcji, a urzędnicy zaznaczają, że USD to nie jest pożądana na Kubie waluta (taki mały teatr odchodzi: wywracanie oczami, cmyrkanie, wzdychanie, ...). Jeżeli ktoś potrzebuje CUP to najpierw wymienia walutę na CUC, potem CUC na CUP. Radzę wymienić tylko kilka CUC na CUP, gdyż jest problem z płaceniem przez turystów w CUP. Nam się udało wydać peso niewymienialne na lody z maszyny, coś w rodzaju faworków smażonych w wózkach na ulicy, na owoce w Vinales, na autobus lokalny w Varadero oraz na zakupy kawy i czekolady w Feria de la Artesania. W restauracjach, za taksówki i inne zakupy Kubańczycy pobierają opłaty w CUC.
Noclegi
To
była prawdziwa zabawa, pełna nerwów, że przyjdzie nam nocować na plaży.
Internet na Kubie działa tak słabo, jak by go niemalże nie było. Do
tego różnica czasu wynosząca 6 godzin powodowała, ze odpowiedzi na moje zapytania o dostępność kwatery przychodziły po 2 - 3 dniach. I to przychodziły same: "Sorry,
this room is not avialiable". To był szczyt sezonu, na dodatek od lipca
2015 zaczęła działać ambasada USA i masa Amerykanów zaczęła napływać na
tę wyspę. Dziś wiem, że powinnam zacząć od rezerwacji noclegów aby
uniknąć tego stresu jaki przeżyłam nim po tygodniu szukania przyszła
odpowiedź: "Reserve Confirmation". Noclegi w Hawanie i Trynidadzie
zarezerwowałam poprzez portal: www.mycasaparticular.com.
W Hawanie mieszkaliśmy w Casa Particular Odelmis Cortes przy ul. Industria 19 (pomiędzy ulicami Genios a Refugio) w dzielnicy Hawana Centro. Pięć dni pobytu w pokoju dwuosobowym z prywatną łazienką i klimatyzacją kosztowało 128 EUR za pokój.
Polecam!
Kwatery porządne, czyste, gospodarze mili i pomocni, wszystko zgodnie z
opisem. Lokalizacja kwatery pozwalała na piesze zwiedzanie Hawany: do
Park Central szliśmy niecałe 10 minut.
W Trynidadzie mieszkaliśmy w hacjendzie z XV wieku: Hostal Ines przy
ulicy Jesus Maria 160 (pomiędzy ulicami Lino Perez a Camilo). Cztery
noce pobytu w pokoju dwuosobowym z prywatną łazienką i kilimatyzacją
kosztowały 98 EUR za pokój.
Na zakończenie pobytu znalazłam dla nas hotel w Varadero: Sunbeach. Sześć
dni pobytu w opcji all inclusive kosztowało 2100 zł za pokój dwuosobowy
z prywatną łazienką i klimatyzacją. W ramach pakietu udostępniony był
serwis i bar plażowy. W tym samym hotelu zostali zakwaterowani klienci
biura podróży Rainbow, którzy przylecieli wraz z nami tym samym
samolotem.
Przejazdy lokalne, czyli tzw. transport publiczny
Transport
międzymiastowy na wyspie opiera się na obowiązku zabierania
autostopowiczów. Pod groźbą mandatu. Co jakiś czas na drodze stoją
patrole policyjne i pilnują czy auto jest zapełnione. Jednak na taką
drogę transportu nie ma co liczyć: chętnych jest bardzo wielu. Na
głównych drogach międzymiastowych, w każdym zacienionym punkcie drogi
(pod wiaduktem, w cieniu drzewa) stoi tłum tubylców i poluje na
transport. Nie widziałam by zabierano turystów. Turysta może pożyczyć
auto lub wynająć taksówkę. Stać go, a Kubańczyka nie stać. Taksówki
znajdziemy niemalże wszędzie. Turysta też może kupić bilet na autobus www.viazul.com
lub skorzystać z transferu oferowanego przez Hotel Inglaterra w
Hawanie. Podróż koleją stanowczo nam odradzono. Koleje na Kubie były
pierwszymi kolejami na Karaibach. Są jedynymi zachowanymi w oryginalnym,
czyli nie remontowanym stanie. Standardem jest to, że nie docierają na
czas do celu i nagle stają w szczerym polu. Nawet Kubańczycy nie lubią z
nich korzystać, choć są one dla nich tanie.
W Hawanie kursują autobusy dowożące ludzi na osiedla położone za miastem. Nie są one komfortowe, ale są tanie: jeden przejazd kosztuje 1 CUP (peso niewymienialne, warte około 17 groszy), płacimy kierowcy przy wsiadaniu.
Nie znalazłam rozkładu jazdy takiego cuda, ale tez nie miałam
konieczności aby nim jechać. O wiele łatwiej i wygodniej jest złapać
autobus dla turystów, który rozpoczyna kurs przy Park Central, na przeciw hotelu Inglaterra. Przystanek jest oznaczony, jest rozkład i trasa jazdy. Są również kolejki, więc radzę przyjść odpowiednio wcześniej aby dostać się na dany kurs. Autobusy odjeżdżają co 30 minut, a przejazd kosztuje 3 CUC, płatne u kierowcy.
My zrobiliśmy sobie wycieczkę busem T3 do końca jego trasy, czyli do plaży Santa Maria. Plaża jest piękna, piaszczysta, przed wejściem na plażę jest bar, gdzie można kupić zimne napoje w butelkach oraz zjeść niedrogi lunch.
W
Trynidadzie kursują lokalne busy, które dowożą na plażę Ancon. Rozkładu
nie ma, przystanki niby są, ale bus należy łapać tam gdzie się go widzi - jak kierowca ma komplet to nie dociera do przystanku.
Widzieliśmy też takie środki transportu, ale nie mieliśmy okazji przetestować:
W Varadero kursuje autobus dla turystów, przejazd za 3 CUC:
Korzystają z niego głównie turyści zakwaterowani w hotelach na końcu półwyspu. My zrobiliśmy sobie nim wycieczkę objazdową, aby zobaczyć całe Varadero. I widzieliśmy, że im dalej od początku półwyspu tym trudniej było ludziom dostać się do busa, a przy ostatnich hotelach to wręcz tłumy oczekiwały na transport by wydostać się ze swoich hoteli. Wniosek dla nas był jeden: jeżeli kiedyś wrócimy w to miejsce to ponownie do Hotelu Sunbeach lub gdzieś w jego rejony. Nie zamierzamy gnić w hotelach na końcu Varadero, bo tam poza hotelami nic nie ma.
W Varadero oczywiście są taksówki, są cocotaxi:
Są również bryczki konne zgarniające po drodze chętnych na podwiezienie, są i autobusy lokalne jak w Hawanie, stan nieciekawy na tyle, że byłyśmy jedynymi turystkami jadącymi wraz z Kubańczykami autobusem za 1 peso niewymienialne.
Jedzenie
Za
śniadanie w casa particular chcieli 5 CUC od osoby. Śniadania jakie
oferują to pyszna, mocna, czarna kawa w maleńkiej filiżance, jajko
sadzone, bułka z masłem, owoce pokrojone w cienkie plasterki. Wszystko
ładnie elegancko podane, ale niestety porcje są skromne. Takie śniadanie
na ich możliwości. Kubańskie sklepy straszą pustkami. Jak u nas w
czasach komuny. Na półkach jest ocet, rum tegoroczny - tańszy od wody
mineralnej, kawa, papierosy. Piekarnię poznasz po kolejce która ustawia
się przed nią o wiadomej mieszkańcom regionu godzinie, w której na
półki trafia pieczywo. Na zakupy artykułów spożywczych nie ma co liczyć,
Kubańczycy wiedza co, gdzie, kiedy i zawsze będą tam pierwsi. Dla
turystów zostają knajpy. Jest ich pełno, ceny są różne, jedzenie
smaczne. Nie pamiętam nazw knajp w Hawanie do których trafialiśmy na obiad, wybieraliśmy zawsze te z dużą ilością klientów. Jeden obiad
zjedliśmy w tawernie przy wejściu na plażę Santa Maria na wschód od
Hawany. Długo czekaliśmy na tuńczyka, ale warto było. Za 6 CUC
dostaliśmy dużą porcję ryby z frytkami z batatów.
W Trynidadzie pierwszego dnia namierzyliśmy Tawernę Ochun Yemaya (na ulicy Calle Bocca, po prawej idąc w dół od ulicy Jesus Maria) i już zawsze do niej wracaliśmy rezerwując sobie stolik na kolejny dzień. Szybko, pysznie, tanio. Lokal prowadzony w domu rodzinnym przez całą familię. Polecam!
Wyżywienie w hotelu Sun Beach w Varadero było pyszne i obfite. Trzeba było wykazać się silną wolą aby wyjść ze stołówki i nie jeść więcej. Jedyny mankament to zbyt mała ilość łyżeczek do kawy/herbaty/lodów. Ale było nas pięć osób i zawsze któraś "upolowała" łyżeczki.
Nasza wycieczka
Bilety kupione, promesy w ręku, potwierdzenia rezerwacji noclegów również spakowane. Czas rozpocząć przygodę. Cała ekipa spotkała się na lotnisku Okęcie w Warszawie 30 grudnia o godzinie 13:00. Przeszliśmy odprawę, bagaż główny o wadze do 20 kg przekazaliśmy do luku bagażowego, bagaż podręczny o wadze do 5 kg zabraliśmy na pokład. W podręcznym mięliśmy sandały i cienkie spodenki na przebranie, kosmetyki w ilości do 10sztuk po 100 ml, elektronikę (aparat, ładowarki, komórka) i przekąski (kabanosy, bułki, słodycze). W strefie bezcłowej zakupiliśmy napoje i tak przygotowani o godzinie 15:00 wystartowaliśmy na Kubę. Lot trwał ponad 11 godzin. W samolocie otrzymaliśmy poduszki, koce i słuchawki. Przed każdym siedzeniem znajdował się indywidualnie sterowany monitor z muzyką i filmami do wyboru. Fotele umieszczono tak, by zapewnić nieco więcej przestrzeni na nogi niż w samolotach przeznaczonych do lotów na krótkie dystanse. Ogólnie komfort podróży był dobry a obsługa pomocna.
Pod koniec lotu personel pokładowy rozdał nam deklaracje wjazdowe do wypełnienia. Trzeba było wpisać swoje personalia, zawód (wpisywaliśmy na ogół "teacher" lub "actor"), zadeklarować ile pieniędzy wwozimy i jakie elektroniczne przedmioty mamy do zadeklarowania (my napisaliśmy, że nic nie mamy do zadeklarowania) i wypełniliśmy jedną kartę podając, że wszyscy jesteśmy jedną rodziną (bo kto nam tam udowodni, ze nie jesteśmy?)
Około godziny 21:00 postawiliśmy stopę na kubańskiej ziemi. Owinęło się wokół nas parne, gorące powietrze. Przeszliśmy z samolotu do budynku terminalu i ustawiliśmy się w kolejce do odprawy paszportowo - wizowej. Odprawa odbywała się w szeregu kilku budek, w środku których siedzieli urzędnicy, a petenci ustawiali się w wyznaczonym za pomocą czerwonego krzyżyka miejscu, twarzą do kamerki. Urzędnik zabrał deklarację, promesę i paszport, coś tam wklepał do komputera, zrobił nam zdjęcie (padło hasło aby patrzeć prosto w kamerę), przybił pieczątki w paszporcie, oddał papiery i wcisnął guzik otwierający przejście dalej. Podobna procedura miała miejsce przy wylocie, z tą różnicą, że owe papiery były
pieczołowicie sprawdzanie i zabierane. Po przejściu przez budkę z
kamerką czekała nas jeszcze jedna kolejka do kontroli bagażu
podręcznego. Urzędas pytał czy mamy jakieś jedzenie lub inne produkty do zadeklarowania. Ja twardo powiedziałam, że nie i zostałam przepuszczona bez grzebania
w mojej torbie. Moi towarzysze poszli w moje ślady. Ale były osoby,
które same otwierały torby, co chętnie wykorzystywali urzędnicy i
wyciągali kabanosy, puszki, słodycze. Towary te lądowały w specjalnym kuble, który nie wyglądał na śmietnik ;)
Na lotnisku po wyjściu z terminala warto wymienić walutę aby mieć kilka CUC na pierwsze wydatki. Tak na prawdę to warto wymienić większą walutę, gdyż w domach wymiany walut zwanymi CADECA cennik jest taki sam, a zawsze jest długa kolejka chętnych do wymiany. Na dodatek domów wymiany nie ma za wiele, mają godziny otwarcia z przerwami i bardzo restrykcyjnie przestrzegają godzin pracy, co oznacza że możesz stać w kolejce na darmo bo zamkną ci CADECA przed nosem.
Po nabyciu lokalnej waluty wzięliśmy taksówkę z lotniska (zawsze jakieś czekają) i pojechaliśmy do naszej pierwszej kwatery na wyspie, do Hawany. Koszt podróży z lotniska Varadero do Hawany to 150 CUC za 5 osób. Po około 2 godzinach jazdy dotarliśmy do naszych gospodarzy. Po krótkim powitaniu dostaliśmy klucze do naszych pokoi i udaliśmy się na odpoczynek.
Rano zamówiliśmy śniadanie u gospodyni. Śniadanie było smaczne, ale skromne, więc postanowiliśmy stołować się sami lub na mieście. W drugim pokoju był aneks kuchenny, znajomi zabrali ze sobą czajnik elektryczny więc nie było problemu z zaparzeniem kawy czy herbaty. Zresztą gospodyni chętnie użyczała wrzątku, sztućców czy naczyń. Starała się spełnić każdą naszą prośbę, zależało jej aby goście
byli zadowoleni. Pokoje utrzymane były w nieskazitelnej niemal
czystości, ręczniki wymieniano nam codziennie, a pościel po 2 dniach.
Byliśmy zapraszani do salonu i do jadalni, gospodyni kazała nam czuć się jak u siebie ale staraliśmy się nie narzucać. Wstawaliśmy rano i zaraz po śniadaniu wychodziliśmy cieszyć się pobytem w Hawanie.
W Sylwestra, czyli pierwszego dnia naszego pobytuna wyspie, z samego rana udaliśmy się do Hotelu Inglaterra i kupiliśmy bilety na autobus do Trinidadu. Kosztował nas 30 CUC/osoba. Następnie zwiedziliśmy Starą Hawanę, byliśmy w hotelu Ambios Mundos, w którym mieszkał Ernest Hemingway, piliśmy mohito w kawiarni na dachu tego hotelu, tam gdzie i on je pijał. Byliśmy w Domu Rumu, kupiliśmy rum i cygara. Na Cale Obispo jedliśmy kubańskie lody, piliśmy soki z pomarańczy i trzciny cukrowej. Tam też trafiliśmy na sylwestrowa paradę przebierańców. Stara Hawana jest cała roztańczona i rozśpiewana: z każdej mijanej knajpy dobiegała nas muzyka, często grana na żywo. Sylwestrowy wieczór zaczęliśmy na Placu Katedralnym, na który trudno było się dostać z powodu tłumu chętnych powitania Nowego Roku w tym zabytkowym otoczeniu. Większość chętnych to byli turyści, więc my odpuściliśmy sobie i udaliśmy się na Malecon, kilkunasto kilometrowy deptak nadmorski w Hawanie, gdzie zbierają się mieszkańcy miasta aby odpocząć, potańczyć, porozmawiać... Mieliśmy okazję obserwować jak świętują Kubańczycy. A nie bawią się tak jak my. Lata komunizmu oduczyły ich hucznej zabawy sylwestrowej, nie było też fajerwerków. Za to na każdej ulicy pojawił się rożen, na którym piekł się prosiak. Wyglądało to nietypowo: miasto, ulica z kamienicami i rożen z prosiakiem wokół którego zbierają się najbliżsi sąsiedzi.
Razem pieką, razem śpiewają, razem tańczą. Przed północą, w porę
ostrzeżeni przez naszych gospodarzy, wróciliśmy do naszej casa
particular. Równo o północy z balkonów i okien mieszkańcy Kuby wylewają wiadra wody aby wypędzić złe duchy. Bogatsi mieszkańcy rzucają też jajkami na szczęście. Kto nie zna tych zwyczajów ten wita Nowy Rok mokry i brudny. My przyglądaliśmy się tym zwyczajom z balkonu mieszkania naszych gospodarzy. Kwadrans po północy miasto ucisza się, Kubańczycy idą spać by pierwszego stycznia móc świętować Rocznicę Rewolucji. My zostaliśmy zaproszeni na kawałek pieczonego świniaka z ryżem i piwo, taką ichnią ucztę sylwestrowo - noworoczną.
Pierwszego stycznia postanowiliśmy odpocząć nad morzem. Pojechaliśmy busem T3 na plażę Santa Maria. Spędzić Nowy Rok w ciepłych,
turkusowych wodach Zatoki Meksykańskiej to jest to co lubię. Wypoczęci i
zadowoleni zjedliśmy tuńczyka z batatami w barze przy plaży i
wróciliśmy ostatnim busem do Hawany. Zajechaliśmy pod Park Central, a tam tłumy ludzi, nowoczesne auta i autokary.
Okazało się, że w Teatrze Narodowym odbywała się inauguracja sezonu baletowego z udziałem Raula Castro. Z solą we
włosach, zmęczone plażowaniem postanowiłyśmy poczekać i popatrzeć na to
wydarzenie. Opłaciło się: Raul przeszedł obok nas, jakieś 2 metry,
stary i niepozorny człowiek. Za Raulem przeszła elita kubańska. Mogliśmy podziwiać jak pięknie i bogato byli ubrani, jaki kontrast stanowili wobec ludzi z tłumu witających Raula.
Jak ludzie nieco się rozeszli to my podeszliśmy do wejścia do teatru a ochrona pozwoliła nam wejść na kilka minut do środka i pozwiedzać.
Drugi dzień stycznia postanowiliśmy przeznaczyć na wycieczkę do Doliny Vinales. Nasza gospodyni zorganizowała nam sąsiada, który swoim autem za 200 CUC za 5 osób zawiózł nas do Vinales, obwiózł po atrakcjach tego regionu i przywiózł z powrotem do Hawany. Koszt takiej wycieczki organizowanej przez lokalne biuro podróży, dostępnej w Hotelu Inglaterra to 50 CUC za osobę. Wyjazd z prywatnym kierowcą wyszedł nie dość że taniej, to umożliwił zdecydowanie bardziej efektywnie wykorzystać czas na zwiedzanie tego atrakcyjnego regionu. Wycieczkę zaczęliśmy od wizyty na punkcie widokowym przy hotelu Los Jazmines. Można podziwiać stąd panoramę całej doliny. Następnie pojechaliśmy do miasteczka Vinales, pełnego małych kolorowych domków rozlokowanych wzdłuż głównej ulicy. Z miasteczka udaliśmy się pod słynny mural - kicz namalowany na polecenie Fidela Castro, czyli "Mural de la prehistoria". Odwiedziliśmy jaskinię Cueva de Jose Miguel zaadoptowaną na knajpę. Z jaskini - knajpy prowadził korytarz na polanę wewnątrz góry, gdzie znajdowała się restauracja oraz pomniki obrazujące dawnych mieszkańców (jaskiniowców) oraz niewolników. Za przejście korytarzem pobierana była opłata 1,5 CUC. Warto wydać te pieniądze, bo miejsce jest warte zobaczenia. My trafiliśmy na małą ilość odwiedzających, co niewątpliwie uczyniło wizytę w tym miejscu przyjemniejszą.
Jako iż Vinales to dolina pełna jaskiń, postanowiliśmy zwiedzić jeszcze jedną jaskinię: jaskinię Cueva del Indio, z której wypływa się łodzią po rzece. Bilet do jaskini to koszt 5
CUC. Przyjemność eksploracji jaskini psuje tłum chętnych do jej
zobaczenia. Pierwsze 200 metrów to przyjemny spacer, kolejne 300 - 400
metrów to stanie w kolejce do łodzi, przy czym pierwsze metry kolejki
to koszmar dla klaustrofobików: jest ciasno i duszno. Dopiero przy rzece robi się przyjemnie. Czy polecam? Owszem, jak już ktoś
tu dotarł, to warto zobaczyć tę atrakcję. Ogólnie w Vinales panuje taka
przyjemna, małomiasteczkowo - wioskowa atmosfera. Widoki są piękne: skały, plantacje tytoniu, bujny las zwrotnikowy i małe domki. Gdzieniegdzie krowy, rodem z Indii. W okolicznych osadach można trafić na punkt sprzedaży owoców: nam udało się kupić pyszne banany i ananasy. Uprzejmy pan sprzedawca obrał nam ananasy, pokroił i zapakował do woreczków. Mniam!
Trzeciego stycznia zostałyśmy zaproszone do Kubańczyków, dla których przywiozłam dokumenty z Polski. Rodzina ta mieszka na osiedlu Alamar położonym około 14 km od Starej Hawany. Osiedle Alamar to typowe blokowisko, podobne powstawały w Polsce w latach 70'. Smutne, szare bloki bez wind, w oknach kraty, podwójne drzwi wejściowe do mieszkań również zabezpieczone kratami...
W łazienkach beczki z wodą, gdyż woda jest w tej części miasta
reglamentowana: płynie przez 2 godz. dziennie. Spora część okien nie ma
szyb, tylko drewniane
żaluzje. Szaro, ale czysto. W mieszkaniu czekała na nas niespodzianka:
specjalnie dla nas upieczony, prawdziwy kubański, kremowy tort oraz sok ze świeżo wyciśniętych owoców. Po poczęstunku zostałyśmy zabrane 10 letnim Daewoo Tico na wycieczkę nad rzekę Cojmar, do przystani Hemingwaya.
Po drugiej stronie rzeki znajduje się
dom Hemingwaya, w którym dziś mieści się restauracja. My jednak
wolałyśmy wykorzystać autko i kierowcę i poprosiłyśmy o wycieczkę na fortyfikacje Hawany, które podziwiałyśmy z dachu Hotelu Ambos Mundos.
Na zakończenie wizyty zostałyśmy zawiezione do Starej Hawany, gdzie nasza przewodniczka i kierowca pokazali nam ciekawe zakamarki Hawany:
Czwartego stycznia rano pożegnałyśmy naszych gospodarzy, zabrałyśmy bagaże i udałyśmy się pod Hotel Inglaterra gdzie miałyśmy czekać na autobus do Trinidadu. Czas zbiórki wyznaczono na godzinę 8:30
rano, autobus łaskawie przyjechał o 10:00. I nikt, absolutnie nikt nie
uczynił z tego powodu awantury. Wszyscy wsiedli zadowoleni, że mają czym jechać do innego zakątka Kuby. Jechałyśmy autokarem firmy Transtur: wygodny, czysty, klimatyzowany. W Trinidadzie byliśmy około godziny 17:00. Padało. Pierwsze wrażenie: "O rety, gdzie my przyjechałyśmy?". Ale co robić? Noclegi zapłacone, kolejny przystanek w Varadero dopiero za cztery dni. Ciągnąc walizki po mokrym bruku dotarłyśmy do naszej kwatery. Gospodarz czekał. Z latarkami, bo akurat w Trinidadzie padło zasilanie... O rety! Co to będzie? Nieźle się zaczęło. Zostawiliśmy bagaże i poszliśmy zorientować się gdzie jest biuro sprzedaży biletów na autokary firmy Viazul, aby nazajutrz z rana szturmem zdobyć transport do raju.
Biuro zostało zlokalizowane 800 metrów od kwatery (było już zamknięte). Wiedzeni głodem trafiliśmy do tawerny mieszczącej się nieopodal Viazula. Ochun Yemaya karmiło nas przez resztę wieczorów naszego pobytu w Trinidadzie. Polecamy: pysznie, niedrogo i bardzo sympatycznie.
Piątego stycznia, z samego rana udaliśmy się po bilety na przejazd autokarem Viazul do Varadero. Koszt przejazdu to 20 CUC/osoba. Po zorganizowaniu transportu zrobiliśmy sobie pieszą wycieczkę do plaży La Boca. 5,5 km od Trinidadu. Po drodze mijaliśmy stare auta, farmy, plantacje, krowy, kozy, konie... jak na wsi.
Plaża jest piaszczysto - żwirkowa, leży u ujścia rzeki Rio Guaurabo do Morza Karaibskiego. Plaża to raj dla fanów stworzeń z muszelkami na plecach.
Po południu udaliśmy się na zwiedzanie miasteczka i zakupy pamiątek. Sercem Trinidadu jest Plaza Major, miejsce w którym czas zatrzymał się 500 lat temu, a mieszkańcy do dziś dbają o wygląd tego placu. Cała starówka Trynidadu to same około 500 - letnie domy, w których dziś żyją potomkowie dawnych plantatorów z Doliny Cukrowej.
Szóstego stycznia chciałyśmy pojechać koleją do Doliny Cukrowej czyli do Iznaga. Niestety rozkład był nieaktualny, kolej już odjechała, zresztą kasjer poinformował nas, że turyści nie mogą korzystać z tej kolei tylko ze specjalnego składu turystycznego za 15 CUC/osoba za wycieczkę do Inzaga, godzina tam i powrót. Nas to nie interesowało. Kasjer zaproponował nam, że zorganizuje nam przejazd samochodem. Utargowaliśmy cenę wycieczki na 30 CUC za przejazd w obie strony. I podjechało po nas takie cudo:
Kierowca niczym mucho w sombrero zabrał nas do Valle de los Ingenios. Zwiedziliśmy dom plantatora cukrowego, pospacerowaliśmy przy dawnych domach niewolników, podziwialiśmy panoramę okolicy z wieży w Iznaga.
Następnie poprosiliśmy kierowcę aby za kolejne 30 CUC zabrał nas do parku narodowego El Cubano, nad wodospad. Wstęp do parku na 3,5 km szlak kosztował 9 CUC/osoba. Warto było. Spacer po dżungli - bezcenne. Na dodatek pierwszy raz w życiu widziałam taką ilość gniazd os zwisających ze zbocza skały:
Sama trasa była malownicza, a wodospad wspaniały. Chętni mogli pod nim popływać. Dosłownie - można było wpłynąć pod wodospad do jaskini z nietoperzami.
Siódmego stycznia zdecydowaliśmy się na wyjazd na plażę Ancon, reklamowaną jako najpiękniejsza plaża Trinidadu. Ancon leży
20 km od miasta, więc skorzystaliśmy z lokalnego autobusu: ciężarówki z
deskami na pace która za 1,50 CUC zawiozła nas na plażę.
Przy plaży jest bar, w którym można zamówić lunch, zimne napoje, piwo... Przy plaży zlokalizowany jest Hotel Ancon, jednak plaża nie była zatłoczona. Sama plaża jest piękna: piasek puder, woda kryształ, pełno rybek pływa między nogami... raj...
Ósmego stycznia rano stawiliśmy się na stacji Viazul i udaliśmy się w podróż do naszej ostatniej destynacji na Kubie: do Varadero. Viazul to zdecydowanie niższy standard niż Transtur, ale klimatyzacja działała a autobus dojechał wieczorem tam gdzie miał dojechać po południu ;) Po drodze mięliśmy okazję poobserwować jak Kubańczycy radzą sobie z trudnościami życia codziennego. Nasz kierowca ewidentnie dorabiał jako kurier: krążyliśmy po okolicznych miasteczkach wokół Trinidadu a kierowca stawał to tu, to tam i to wybiegał coś dać, to ktoś coś mu przynosił... A nasz przejazd wydłużył się o jakieś 2 godziny... Jednak nikt nie zrobił awantury. Ważne, że dotarliśmy do Varadero, do Hotelu Sunbeach, na wypoczynek all inclusive.
Od dziewiątego do trzynastego stycznia korzystaliśmy z uroków Varadero: kąpaliśmy się w
ciepłych wodach Zatoki Meksykańskiej, pływaliśmy kajakami, katamaranem
(w pakiecie all inclusive), wędrowaliśmy uliczkami miasteczka,
chodziliśmy na zakupy, zrobiliśmy sobie wycieczkę busem turystycznym po całym półwyspie (3 CUC), poszliśmy zobaczyć dom Ala Capone, spacerowaliśmy po Parku Josone...
Czternastego stycznia rano ostatni raz poszliśmy na plażę w Varadero. O 12:00 w południe opuściliśmy pokoje i udaliśmy się taksówką na lotnisko. Byliśmy dobrze przygotowani do odprawy bagażowej. No prawie dobrze: bagaż główny ważył równo 20 kg, ale podręczne ważyły zdecydowanie więcej niż dopuszczalne 5 kg. Przed rozpoczęciem odprawy do stanowisk nadawania bagażu przyszedł jakiś ważny urzędnik i zaczął pouczać pracowników, że mają dokładnie ważyć bagaże, że dopuszczalna waga to 20 kg za bagaż główny i 5 kg za bagaż podręczny, a za nadbagaż należy naliczyć podatek dla państwa kubańskiego. Popatrzeliśmy po ludziach: kieszenie spodni i kurtek mieli powypychane czym się dało. Każda kieszeń była zajęta jakimś drobiazgiem. A my wszystko mieliśmy w torbach... Będzie podatek, trudno. Podeszliśmy do odprawy całą paczką. Pięć osób gadało, zamieniało torby, przekładało paszporty i urzędas się pogubił: nie zważył nam podręcznych. Jak tylko dostałam bilety do ręki to rzuciłam hasło: "w nogi". I tak nam się upiekło. Po oddaniu bagażu głównego trzeba było odstać swoje do budki z kamerką: zdjęcie opalonego turysty powędrowało do komputera, promesa i deklaracja zostały zabrane a my przeszliśmy na strefę bezcłową. Opłaca się na niej kupić kawę i cygara, ale rum był tańszy w domach rumu w Hawanie. Po zakupach pomachaliśmy Kubie na pożegnanie i odlecieliśmy do Warszawy.
Nasza wycieczka kosztowała 5500 PLN na osobę. Dostarczyła nam wielu wrażeń i emocji tytułem realizacji zadań w stylu: "zrób to sam". Pozwoliła nam poznać prawdziwe życie na Kubie, mieszkaliśmy u Kubańczyków i widzieliśmy jak sobie radzą. To serdeczni i uczynni ludzie. Nie zamieniłabym tej wycieczki na zorganizowaną przez BP, tym bardziej że osoby spotkane w hotelu w Varadero odpoczywające po objazdówce były w tych samych miastach, widziały mniej a zapłaciły dwa razy więcej. I nie wiedziały jakie są zwyczaje sylwestrowo - noworoczne na tej wyspie ;)
![]() |
Skarby z Varadero |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz