Przelot i przejazdy
PLL LOT uruchomiły loty z Warszawy do Tbilisi. Wizzair z Warszawy i Katowic do Kutaisi. Warto sprawdzać na fru.pl aktualną ofertę połączeń z Polski do Gruzji. My wybraliśmy ofertę LOT i zakupiliśmy bezpośrednio na ich stronie lot Warszawa - Tbilisi - Warszawa w terminie 01 - 13 lipiec 2017. Koszt biletu dla opcji z bagażem podręcznym 8kg i bagażem nadawanym 23kg wyniósł 822 zł za osobę.Postanowiliśmy zwiedzić jak najwięcej miejsc w czasie 11 dni jakie tam spędzimy, dlatego zdecydowaliśmy się na wypożyczenie auta 4x4 od cars4rent. Koszt wypożyczenia auta to 396 EUR, płatne podczas odbioru z wypożyczalni. Szacunkowy koszt paliwa niezbędnego do pokonania około 1400 km to 700 zł. Sumę tych kwot dzielimy na czworo pasażerów, co daje nam koszt przejazdu dla jednej osoby wynoszący około 630 zł.
Zaplanowana trasa wycieczki wynosząca około 1400 km ma następujący przebieg:
Tbilisi – Kazbegi – Bordżomi – Kutaisi – Batumi – Vardzia – Tbilisi
Noclegi
Noclegi zarezerwowaliśmy za pomocą booking.com. Szukaliśmy niedrogich kwater położonych blisko centrum miejscowości, tak aby po dotarciu do kwatery można było pieszo zwiedzić okolicę. Ważne dla nas było również to, aby kwatery składały się z pokoju i prywatnej łazienki lub aby łazienka była wspólna dla jak najmniejszej liczby gości. W części miejsc noclegowych mamy zapewnione śniadania. Koszt naszych noclegów wygląda następująco:• Tbilisi – 2 noce 100 GEL = 166 zł /pok.
• Kazbegi – 1 noc 54 GEL = 90 zł /pok.
• Bordżomi – 2 noce 140 GEL = 235 zł /pok. ze śniadaniem
• Kutaisi – 2 noce 126 GEL = 211 zł /pok. ze śniadaniem
• Batumi – 2 noce 100 GEL = 166 zł /pok.
• Vardzia – 1 noc 100 GEL = 166 zł /pok. ze śniadaniem
• Tbilisi – 2 noce 100 GEL = 166 zł /pok.
Atrakcje i ich koszt
Podczas planowania tras zwiedzania poszczególnych miejscowości i ich okolic wytypowałam atrakcje które można i które trzeba zobaczyć. Koszt wstępu do wszystkich poniższych atrakcji nie jest wysoki, wynosi 104 GEL, czyli około 170 zł.• Tbilisi History Museum (wt-nie 10:00 – 17:00) 5 GEL
• Georgian National Museum (wt-nie 10:00 – 17:00) 5 GEL
• Wjazd na wzgórze Sololaki (12:00 – 24:00) 1 GEL
• Uplistsikhe (wt-nie 10:00 – 17:00) 3 GEL
• Muzeum Stalina w Gori (10:00 – 18:00) 15 GEL (10 GEL muzeum i dom, 5 GEL wagon)
• Kąpiele w termach Borjomi 0,5 GEL
• Gelati Monastery (wt-nie 10:00 – 17:00) 3 GEL
• Kutaisi State Historical Museum (9:00 – 18:00) 3 GEL
• Jaskinia Prometeusza (wt-nie, 10:00–18:00) 17 GEL z rejsem łódką
• Okatse Kanion (wt-nie, 10:00–18:00) 7 GEL
• Sataplia Nature Reserve (wt-nie, 10:00–18:00) 6 GEL
• Batumi Botanical Garden ( 8:00 – 21:00) 8 GEL
• Nobel Brothers Batumi Technological Museum (wt-nie 10:00 – 18:00) 2 GEL
• Argo Cable Car (11:00 – 0:00) 10 GEL/2 str.
• Delfinarium show o godz. 16:00 15 GEL
• Vardzia (wt-nie 10:00 – 17:00) 3 GEL
W nawiasach podałam dni otwarcia i godziny wstępu do tych atrakcji. Przy planowaniu zwiedzania warto zwrócić uwagę, że większość atrakcji jest niedostępna w poniedziałki.
Gruzja
Lipiec przyszedł niespodziewanie szybko. Na północy Polski lato nas nie rozpieszczało: było chłodno i deszczowo. Tym chętniej wsiedliśmy do pociągu i pojechaliśmy do Warszawy. Samolot zabrał nas z Okęcia z godzinnym opóźnieniem, ale w trasie odrobił połowę tego czasu. Na pokładzie poczęstowano nas kawą, herbatą, wodą lub pepsi oraz batonikiem Prince Polo. Na fotelach czekały przygotowane koce i poduszki, można było iść spać. Po 3,5 godz. lotu dotarliśmy do Gruzji! Odprawa paszportowa przebiegła szybko i sprawnie, bagaż również został nam zwrócony szybko. Na lotnisku dokonaliśmy wymiany 700 USD na 1687 GEL. Kurs był dobry, zgodnie z informacjami jakie znalazłam w internecie. Z lotniska bez problemu można wydostać się taksówką w cenie około 40 GEL. Jak dobrze traficie i pochwalicie się nieco znajomością kilku miejsc w Tbilisi to kierowca zrobi dodatkowe kółko po starówce no i oczywiście pojedzie po Lech Kaczyński Street :)W kwaterze stawiliśmy się nieprzyzwoicie wcześnie, ale uprzedzony o takim terminie naszego przybycia pan gospodarz czekał: drzemał w aucie aby nas nie przegapić :) Bez zbędnej zwłoki przekazał nam klucze i poszedł do swojego domu spać! My też poszliśmy odpocząć.
Tbilisi
Po kilku godzinach drzemki zebraliśmy się aby wyjść skosztować gruzińskiej kuchni oraz zobaczyć co nieco w stolicy tego kraju. Nasza kwatera Guesthouse Gia położona jest przy ulicy Grishashvili 27, czyli aby dojść pieszo do centrum starówki Tbilisi potrzebowaliśmy 5 minut.Więc po około 5 minutach siedzieliśmy w knajpce Machakhela i zamawialiśmy śniadanie. Fajny lokal: smacznie gotują, widać jak gotują, otwarte mają 24/7 i nie są drodzy. Lokal jest łatwy do zlokalizowania: za nim na wzgórzu jest twierdza Narikala, przed nim duży plac i most Metekhi, a przed budynkiem restauracji znajduje się napis: I LOVE TBILISI.Po śniadaniu poszliśmy ulicą Kote Afkhazi zobaczyć cerkiew Jvaris Mama. Następnie przeszliśmy obok Muzeum Historii Tbilisi i zwiedziliśmy Katedrę Sioni (wstęp darmowy).
Po wizycie w Katedrze udaliśmy się na dalsze zwiedzanie. Ulicą Erekle pełną knajp dotarliśmy do Mostu Miłości.
Most zbudowany jest tylko dla pieszych i prowadzi do Parku Rike.
Miejsce to ożywa wieczorem: spacerowicze podziwiają Pałac Prezydencki, Tańczące Fontanny, udają się na stację kolejki linowej i za 1 GEL wjeżdzają na wzgórze Sololaki by podziwiać panoramę miasta, zwiedzić twierdzę Narikala lub oddać pokłon pomnikowi Kartlis Deda (Matki Gruzji). My przeszliśmy się po moście i zawróciliśmy aby kontynuować zwiedzanie miasta. Ulica Erekle prowadzi do ulicy Ioane Shavteli, przy której znajduje się mały kościół prawosławny Anczischati. Kawałek dalej swoja siedzibę ma Rezo Gabriadze Marionette Theater z charakterystyczną krzywą wieżą zegarową.
Idąc dalej minęliśmy pomnik Imprezowiczów i dotarliśmy do ulicy Nikoloz Baratashvili.
Przejściem podziemnym udaliśmy się na drugą stronę aby zobaczyć nowoczesną bryłę budynku Narodowego Banku Gruzji. Kontynuowaliśmy spacer ulicą Atoneli do ulicy Italia. Tam skręciliśmy w lewo i przeszliśmy przez Park 9 Kwietnia docierając do alei Shota Rustaveli. Aleja ta jest główną arterią prawobrzeżnej części Tbilisi. Mieści się tu Opera i Balet Tbilisi.
Idąc dalej minęliśmy budynek Akademii Nauk, Opery i dotarliśmy do Hard Rock Cafe na zwyczajowe już zakupy.
Zmęczenie nocną podróżą coraz bardziej dawało nam się we znaki. Postanowiliśmy zawrócić i kierować się w stronę naszej kwatery. Na przeciwko gmachu wejścia do stacji metra Rustaveli zauważyliśmy pomnik gigantycznego roweru.
Kawałek dalej trafiliśmy na Restaurację Indyjską i daliśmy się skusić na smaczny obiadek, czyli na Kurczaka Tikka Masala. Posileni kontynuowaliśmy nasz spacer. Przeszliśmy obok Galerii Narodowej, kościoła Kaszweti, Rustaveli Movie Theaters oraz budynku Parlamentu Gruzji, który obecnie nie jest siedzibą parlamentu ale pełni funkcję reprezentacyjną i jest miejscem ważnych spotkań i imprez.
Minęliśmy Muzeum Narodowe i dotarliśmy do Placu Wolności.
Stamtąd mięliśmy zaledwie 5 minut spaceru do wybranej przez nas wypożyczalni samochodów, której siedziba mieści się na ulicy Shalva Dadiani. Po drodze próbowaliśmy namierzyć polecaną przez internautów restaurację Racha, ale niestety nie trafiliśmy na jej ślad. Czyżby została zamknięta? Za to podziwialiśmy takie cuda:
Auto zostało odebrane. Przeżyłam lekki szok: nie dość że auto było duże (Infiniti Qx4) to jeszcze automat. Dobrze, że kolega zna się na prowadzeniu samochodów z automatyczna skrzynią biegów. Pilnował mnie abym odruchowo nie próbowała wciskać sprzęgła :) Pierwsze koty za płoty - dotarliśmy tym autem na kwaterę. Zaparkowałam i poszliśmy poszukać knajpki aby napić się kawy i piwa. Pierwszy dzień w Gruzji minął.
Kazbegi i GDW
Drugiego dnia naszej wyprawy, zaraz po śniadaniu, wymeldowaliśmy się z kwatery a nasz gospodarz na pożegnanie podarował nam czaczę własnej roboty, czyli wódkę z winorośli o mocy 80%. Dwie półlitrowe butelki. Miło! Od nas dostał czekoladę Wedla i piwo. Też było mu miło :)Po pożegnaniu ruszyliśmy w drogę: kierunek Stepancminda zwana Kazbegi, czyli jazda na nocleg u stóp Kazbegu w Kaukazie. Do przejechania było łącznie 170 km, z czego większość w górach. Po drodze zaplanowałam kilka przystanków. Pierwszym był Kościół Świętego Krzyża, czyli The Mtskheta Church of Jvari. Położony niezwykle malowniczo: na wzgórzu ponad miastem Mccheta, które było kiedyś stolicą Gruzji. Widok poezja!
Sama Mccheta jest przyjemnym miastem, zadbanym, czystym, a jej największą atrakcją jest Sweti Cchoweli – kościół katedralny wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Kolejny punkt programu został określony i oczywiście odwiedzony.
Dalsza trasa prowadziła przez Ananuri: twierdzę z przełomu XVI i XVII wieku leżącą nad rzeką Aragwi. Nim tam dotarliśmy spotkała nas mała przygoda. Auto odmówiło współpracy. Silnik zgasł i nie chciał odpalić. Jeden z kierowców spotkanych na trasie użyczył nam prądu ze swojego auta, ale nie ujechaliśmy kilometra i silnik ponownie zgasł. Utknęliśmy na poboczu, na szczęście przy lokalnym sklepiku więc były lody i napoje. Sprzedawca poszedł do domu po narzędzia i próbował nam pomóc, ale nie wiadomo było co się stało i co trzeba naprawić. Skontaktowałam się z przedstawicielem wypożyczalni i zażądałam nowego auta. Obiecał przyjechać w ciągu 45 minut. Był po 2 godzinach. W tym czasie przejeżdżający obok patrol policji zainteresował się naszą sytuacją i postanowił nam pomóc. Policjanci zajrzeli pod maskę, pokiwali głowami i wezwali kolegów do pomocy. Okazało się, że nie wiedzą jak podłączyć przewody do akumulatora więc zatrzymali innego kierowcę i robili zdjęcia jak on podłączał te przewody. Silnik ruszył, pochodził chwilę i zgasł. Policja powiedziała, że jak nie dostaniemy nowego auta z wypożyczalni to mamy po nich zadzwonić a oni rozprawią się z szefostwem tej wypożyczalni. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcia i policja odjechała. Nawet nie sprawdziła naszych dokumentów, nie była zainteresowana papierami auta tylko skupiła swoją uwagę aby nam pomóc. Bravo Gruzińska Policjo! Nie zmieniajcie się! Pracownik wypożyczalni podstawił nam Nissana X-Trail 4x4. Drżał gdy dawał mi kluczyki bo podobno to było auto szefa. Prosił by dbać. Autko sprawowało się dobrze do końca wyjazdu, nie było niespodzianek a na trasach typu off road prowadziło się bardzo sprawnie i pewnie. Jedyny mankament, do którego musiałam się przyzwyczaić to była zamiana położenia przełącznika kierunkowskazu z przełącznikiem wycieraczek: zdarzało mi się dawać sygnał skrętu za pomocą machania wycieraczkami. Pod koniec wycieczki doszłam do wprawy, ale za to po powrocie do Polski znowu machałam wycieraczkami w swoim aucie zamiast uruchomić sygnalizator kierunkowskazu. Na szczęście już mi przeszło!
Twierdzę Ananuri zwiedziliśmy w tempie ekspresowym. Mury z kamienia, kościół prawosławny i piękny widok na zalew i góry. A te góry nas wzywały. Wjechaliśmy na Gruzińską Drogę Wojenną, czyli główny szlak przechodzący w poprzek Wielkiego Kaukazu: od Tbilisi do Władykaukazu. Cała GDW ma długość 208 km a w najwyższym punkcie, tj. na Przełęczy Krzyżowej wznosi się na wysokość 2379 m n.p.m. Przejazd tą trasą należy do najciekawszych atrakcji Gruzji, widoki zapierają dech w piersi a wolno pasący się na stokach, poboczach a nawet ulicach inwentarz wielokrotnie podnosi ciśnienie: przejadę czy wejdzie mi pod maskę?
Tam nie da rady rozwinąć większej prędkości na dłużej, a zalecane jest aby dotrzeć do miejsca noclegowego przed zmrokiem. Na trasie zatrzymywaliśmy się kilkukrotnie. Pierwszy przystanek zrobiliśmy na posiłek w Restaurant Ori Aragvi (po lewej stronie drogi, około godziny jazdy za Ananuri, tuż przed Pasanauri). Polecamy! Smaczna, domowa kuchnia w bardzo przystępnych cenach! Kolejny przystanek zrobiliśmy przy gruzińskim Pamukkale oznaczonym na mapach jako Sulphur Waters. Nie jest tak okazałe jak to w Turcji, ale również stanowi atrakcję wartą zobaczenia.
Tuż przed zmrokiem dotarliśmy do Kazbegi. Soul Kazbegi Guest House położony jest w centrum miejscowości. Gospodarz na nas czekał. I czekała nas niespodzianka: nie było śniadań (pomimo, że na booking.com były w ofercie), pokoje miały okna ale wychodzące na korytarz a na ścianie w pokoju zamieszkała pleśń. Ta pleśń wybudzała mnie w nocy ilekroć tylko obróciłam głowę w jej stronę. Dobrze, że spędziliśmy tam tylko jedną noc. Nie polecam tej kwatery! Samo miasteczko jest niewielkie, nie znalazłam w nim nic ciekawego poza widokiem na Kazbek no i sklepami w stylu retro, czyli takimi jakie były u nas w latach 70-80. Kazbegi to baza wypadowa na Cminda Sameba, na Kazbek i na inne górskie szlaki. My pojechaliśmy tam aby zwiedzić XIV wieczny klasztor Cminda Sameba, położony u stóp Kazbeku na wysokości 2170 m n.p.m, górujący nad miejscowością Kazbegi. Aby dostać się do klasztoru należy przejechać przez wioskę położoną po drugiej stronie rzeki Terek a następnie drogą terenową wjechać na górę. Już droga przez wieś stanowi wyzwanie dla kierowcy i auta: jest pełna wybojów i zakrętów, stanowi swoiste ostrzeżenie aby nie jechać dalej. My to ostrzeżenie zignorowaliśmy. I takim oto sposobem zaliczyłam swój pierwszy totalny off-road. Było ciężko, dużo adrenaliny, gimnastyki, nerwowo, niebezpiecznie, były też i krowy aby swoją obecnością na drodze zwiększyć poziom ryzyka przejazdu. Udało się dzięki współpracy całej ekipy! Jestem z nas dumna! Widok jaki nam się ukazał na szczycie wynagrodził cały trud wjazdu (i zjazdu!). Dodam, że odcinek od kwatery do klasztoru o długości 5,8 km pokonuje się średnio w godzinę (w jedna stronę)!.
Po tej uczcie dla ducha wróciliśmy na GDW i wracaliśmy tą samą trasą co dzień wcześniej. Nie zatrzymywaliśmy się już przy tarasach wapiennych, ale zrobiliśmy mały przystanek tuż przed Gudauri, przy punkcie widokowym na Monumencie Przyjaźni Gruzińsko - Rosyjskiej. Podziwialiśmy potęgę Kaukazu. Do przejechania było prawie 270 km, z czego do Gori było 190 km.
Gori
Z GDW zjechaliśmy na trasę prowadzącą do Gori, miasta, w którym jest Muzeum Józefa Stalina. Cel wizyty był prosty: zobaczyć dom, w którym urodził się i spędził pierwsze 4 lata życia Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili, przekonać się na własne oczy, że mieszkańcy Gori przedstawiają go wyłącznie w dobrym świetle i zobaczyć słynny wagon, którym Stalin podróżował po ZSRR i Europie.Cel został osiągnięty. Nie znaleźliśmy wzmianki o ludobójstwie wykonanym przez Stalina. Zgromadzone eksponaty i fotografie przedstawiały Józia jako poczciwego wodza, zbawcę Europy, obrońcę kobiet i dzieci - słowem ideał. Wstęp kosztował 15 GEL, jak na Gruzję to sporo, ale to muzeum to jedno z nielicznych źródeł utrzymania lokalnej społeczności i chyba jedyny wabik dla turystów ściągający ich do tego miasta. Na nas podziałał i nie żałujemy tego. Z Gori ruszyliśmy do Borjomi na zasłużony relaks w otoczeniu wód zdrojowych.
Borjomi
Bez większych problemów dotarliśmy do Grimis Villa. Gospodarz przywitał nas czaczą i winem. Dostaliśmy obszerny apartament składający się z 2 sypialni, ogromnego salonu, łazienki i korytarza. Co rano gospodarz serwował nam smaczne gruzińskie śniadanie. Z naszej kwatery do miasteczka dzielił nas 5 minutowy spacerek. Do parku zdrojowego szliśmy 15 minut. Wokół willi panowała sielanka: cisza i spokój, istny relaks. Grimi podpowiedział nam gdzie się udać, kazał dzwonić do siebie w razie jakichkolwiek pytań czy problemów. Nawet jak wyjeżdżaliśmy to zaoferował swoją pomoc gdybyśmy jej potrzebowali gdziekolwiek w Gruzji. Miło!Borjomi to miejsce gdzie można odpocząć: od upału, od tłumu turystów, od hałasu. Można nacieszyć oczy widokiem wzgórz porośniętych lasami, można zrelaksować się spacerując po licznych szlakach lub oddać błogiemu lenistwu w basenach termalnych. W opisach Borjomi, które znalazłam na innych blogach, wyczytałam, że ludzie wpadają tam na chwilę, na łyk wody mineralnej i uciekają dalej. Szkoda! Sporo tracą! My spędziliśmy tam 2 dni. Odwiedziliśmy park zdrojowy i skosztowaliśmy wody mineralnej (wstęp + degustacja wody w cenie 3 GEL). Wjechaliśmy kolejką linową na wzgórze królujące nad parkiem zdrojowym (2 GEL w obie str.) i odwiedziliśmy świątynię Świętego Serafina.
Kąpaliśmy się również w basenach termalnych, położonych nad rzeką w lesie za parkiem zdrojowym (około 30' spacerem, wstęp 3 GEL).
Kutaisi
Piątego dnia naszej wyprawy udaliśmy się do Kutaisi. Odległość z Borjomi do hotelu Imperial Palace wynosiła 130 km, więc po drodze wstąpiliśmy do Monastyru Gelati. Monastyr ten został ufundowany w 1106 przez króla Dawida IV Budowniczego, znajdowała się w nim pierwsza akademia w Gruzji. Kompleks klasztorny zwiedziliśmy bez opłat za wstęp. Dojechaliśmy tam przed godziną 12:00 i przypadkowo (bez planowania) trafiliśmy na mszę świętą odprawianą w obrządku prawosławnym. Modlitwa w kościele na wzgórzu, do którego ludzie przychodzą z okolicznych dolin od prawie 1000 lat, dźwięk chóru w otoczeniu starych fresków, widok komunii serwowanej z kielicha za pomocą wielkiej łyżki na zawsze zostaną w mojej pamięci. Przeżyłam tam coś niesamowitego, namiastkę nieba z chórem anielskim w tle...Z Gelati udaliśmy się pod kopułę Parlamentu, Kutaisi-Khoni-Samtredia. Stamtąd ulicą Shota Rustaveli udaliśmy się na drugi brzeg rzeki Rioni, do naszego hotelu. Imperial Palace to sympatyczne miejsce. Pokoje były ładnie urządzone, z prywatnymi łazienkami, klimatyzacją i balkonami. W jadalni, w której bez problemu można było posiedzieć wieczorem i pograć w karty, oferowano smaczne i całkiem obfite śniadania. Po sprawnym zameldowaniu udaliśmy się na spacer. Jako pierwszy cel obraliśmy widoczną z naszych hotelowych okien Katedrę Bagrati, położoną malowniczo na wzgórzu. Po wizycie w katedrze wróciliśmy w okolice hotelu, przeszliśmy obok Teatru Meskhishvili, Fontanny Kolkha będącej symbolem miasta, minęliśmy budynek Muzeum Historycznego i zaszliśmy na obiad do Restauracji Papavero. Lokal ciekawy, jedzenie nieco mniej ciekawe. Mogło być, ale nie zachwyciło nas tak jak w innych miejscach w Gruzji. Posileni udaliśmy się do Biura Informacji Turystycznej, gdzie dostaliśmy darmowe mapy Kutaisi i Gruzji oraz przewodniki i informatory kulinarne w języku polskim. Miło!
Kolejką linową ze stacji mieszczącej się przy rzece, w okolicy mostu Tetri, wjechaliśmy za 1 GEL /2 strony na wzgórze do Besik Gabashvili Park. Stamtąd rozciąga się fajny widok na miasto, tam też znajduje się wesołe miasteczko w stylu lat 80'tych. Za 1 GEL zaszaleliśmy na Wielkim Młynie.
Wróciliśmy na dół do miasteczka i zaszliśmy na Green Bazaar. Kupiliśmy lokalne przysmaki i arbuza. 6 kg arbuza w cenie 3 GEL. Jedliśmy go 2 dni. Był pyszny!
Szóstego dnia naszej wycieczki, po smacznym hotelowym śniadaniu, udaliśmy się do Jaskini Prometeusza. Niecałe 2 km korytarzy z malowniczymi stalaktytami, stalagmitami i stalagnatami znajduje się 40 metrów poniżej poziomu morza. W cenie 7 GEL zainteresowany otrzymuje wstęp do magicznego świata i możliwość uwiecznienia go na fotografii lub filmie. Jaskinia Prometeusza to jedna z najpiękniejszych jaskiń jakie widziałam! Polecam!
Z jaskini udaliśmy się do Kanionu Okatse. Niestety padało i obsługa parku nikogo nie wpuszczała. Wielka szkoda! Zostało nam zrobić zdjęcie makiety kanionu i udać się dalej. Do Okatse zamierzam wrócić!
Obsługa parku poradziła nam aby udać się do Wodospadów Kinchkha. Dostęp do nich jest możliwy w różnych warunkach pogodowych i nie ma opłat za wstęp. Pojechaliśmy. Zobaczyliśmy. Chcemy wrócić i zobaczyć więcej!
Po nacieszeniu oczu widokiem wodospadów i kanionu wróciliśmy w okolice miasta Kutaisi i udaliśmy się do Rezerwatu Sataplia. Tam na szczęście obsługa wpuszczała turystów na trasę pomimo deszczu. Przyjemny spacer po hali ze śladami dinozaurów, po lesie z figurami dinozaurów, po jaskini i po hali ze szkieletem dinozaura kosztował 6 GEL. Warto!
W tym rejonie jest jeszcze jeden kanion: Martvili. Mamy plan udać się tanimi liniami do Kutaisi na 2 - 3 dni aby zwiedzić te kaniony, których nie widzieliśmy i jeszcze raz przejść się przy wodospadach Kinchkha.
Batumi
Siódmego dnia po smacznym hotelowym śniadanku ruszyliśmy do Batumi. Czekała nas trasa długości 150 km, a pierwszy przystanek miałam zaplanowany po 2 godzinach jazdy, przy ruinach Twierdzy Petra. Wstęp na teren fortecy jest darmowy. Ze wzgórza można podziwiać wybrzeże Morza Czarnego. Nogi zostały rozprostowane - można jechać dalej. Tym razem zatrzymaliśmy się na parkingu przy Ogrodach Botanicznych w Batumi. Ogrody są niezwykle popularne, do kasy biletowej była kolejka na dobre pół godziny czekania. Bilet wstępu kosztował 8 GEL. Do dziś mam mieszane uczucia czy warto było tam iść. Raczej niekoniecznie, chyba że ktoś jest wielkim miłośnikiem roślinności z całego świata. Ogrody są wielkie i zadbane, spacer jest przyjemny, są drogowskazy... Ale nie było tam nic co by nas specjalnie urzekło. Zaspokoiliśmy ciekawość, przeszliśmy kilka kilometrów wśród kwiatów, krzewów i drzew i straciliśmy prawie 2 godziny czasu.Z ogrodów pojechaliśmy prosto na kwaterę, bo pisałam SMS z właścicielką, że będziemy u niej na godzinę 15:00 a dochodziła już 16:00. Seaside Apartaments Tanya mieścił się na 4 piętrze w bloku przy ulicy Kobaladze 8. Przebiliśmy się przez Batumi, podjechaliśmy pod wskazany adres i zamarliśmy. Pierwsze wrażenie było nieciekawe.
Klatka schodowa prezentowała się jeszcze gorzej. Ale postanowiliśmy obejrzeć mieszkanie nim coś zadecydujemy. Mieszkanko było bardzo fajne: dwie sypialnie, kuchnia z jadalnią, salon, łazienka, 2 balkony z widokiem na morze. W pełni umeblowane i wyposażone. Styl: lata 80' w PRL. Zostawiliśmy bagaże i poszliśmy do hotelu Euphoria aby spotkać się z naszą koleżanką, która kończyła tygodniowy pobyt w Batumi. Otrzymaliśmy od niej plan miasta i informację, gdzie można tanio i smacznie zjeść :).
Po spotkaniu poszliśmy na spacer promenadą wzdłuż morza. Tam znaleźliśmy naszą pierwszą jadłodajnię w Batumi: Restaurant Villa. Zamówiłam gruzińską potrawę Chanakhi: wołowina, bakłażan, pomidory i warzywa, wszystko to w kociołku w cenie 6 GEL.
Nasyceni pospacerowaliśmy kawałek dalej, w okolice Jeziora Ardagani.
Robiło się późno więc postanowiliśmy wrócić na kwaterę, po drodze robiąc zakupy spożywcze. Przy ulicy Kobaladze jest kilka sklepów z żywnością, w tym supermarket Willmart czynny całą dobę.
Ósmy dzień wycieczki spędziliśmy na zwiedzaniu Batumi. Pieszo. Nadmorską promenadą udaliśmy się w okolice Parku 6-ego Maja, po drodze podziwiając różnorodność architektury Batumi. Misz- - masz. Ładne i brzydkie, stare i nowe - wszystko przeplata się według nieznanego mi klucza. Plaża w Batumi nie zachwyciła nas: strome zejście do wody, kamienisty brzeg a woda wcale nie jest przejrzysta i ciepła.
Idąc dalej wzdłuż plaży dotarliśmy do miejsca zwanego Miracle Park, które słynie z ruchomego pomnika Ali i Nino, Wieży Alfabetu Gruzińskiego, Wieży Czaczy i Koła Młyńskiego.
Za Miracle Park jest Marina, a kawałek dalej stacja kolejki linowej ARGO, która zabiera chętnych na wzgórze z widokiem na całe miasto. Koszt przyjemności wjazdu i zjazdu to 10 GEL, widok na miasto bezcenny.
Po przejażdżce kolejką linową wróciliśmy w okolice Mariny i skręciliśmy w ulicę Noe Zhordania. Tam znajduje się jadłodajnia polecona nam przez koleżankę, z którą spotkaliśmy się dzień wcześniej. Faktycznie: Restauracja Shemoikhede Genatsvale karmi niedrogo i smacznie. Polecam Khinkali: pierogi z mięsem i bulionem w środku. Pyyycha! Koszt 1 sztuki to 0,70 GEL (1 zł). Ja po 5 sztukach miałam dość!
Koniec jedzenia, czas na zwiedzanie. Warto zobaczyć: Ortodoksyjny Kościół Świętego Mikołaja, meczet Orhan Camii (koledze udało się wejść do środka, ja się nie pchałam bo akurat skończyło się ich nabożeństwo i meczet opuszczało stado islamistów...), piękny plac Batumi Piazza, Armeński Kościół Apostolski, Skwer Europa ze statuą Medei oraz pięknym budynkiem z zegarem astronomicznym, Teatr Dramatyczny, Fontannę Neptuna, Synagogę, Katedrę Holy Mother Virgin Nativity i Batumi Shota Rustaveli State University. Wieczorem warto wrócić w te miejsca, są fantastycznie podświetlone. Wśród atrakcji nie powinno zabraknąć wieczornego pokazu Tańczących Fontann. Dla miłośników delfinów polecam wizytę w Delfinarium.
Po Batumi poruszaliśmy się pieszo, ale na kwaterę wracaliśmy autobusami w cenie 0,70 GEL. Mapę miasta z naniesioną siatką połączeń komunikacji miejskiej można za darmo otrzymać w Centrum Informacji Turystycznej mieszczącej się w pobliżu Tańczących Fontann. Bilety autobusowe kupowaliśmy u Pani Biletowej w autobusie :)
Vardzia
Dziewiąty dzień wycieczki minął na trasie Batumi - Vardzia. To była bardzo ciekawa trasa. Główna trasa do Armenii. Zaczęła się normalnie: wyjechaliśmy z miasta w góry Małego Kaukazu. Po 30 km drogi, na pokonanie której potrzebowaliśmy 45 minut, zatrzymaliśmy się aby podziwiać wodospad Makhuntseti. Wstęp darmowy, woda kryształ, przyjemne ochłodzenie.Ruszyliśmy dalej. Droga była kręta, nie dało rady szybko jechać. Od czasu do czasu trzeba było bardzo zwolnić bo na drodze leżały pozostałości po osuwiskach lub były wyrwy. Dookoła rozciągał się malowniczy krajobraz: rzeka i góry. Na rzece stare mosty oraz budowa - chyba elektrowni wodnej. Po 75 minutach jazdy od wodospadu dotarliśmy do miasteczka Khulo. Zrobiliśmy sobie tam przerwę na herbatę i lody. Khulo to ostatni przyczółek cywilizacji na tej trasie. Kolejne ślady techniki, czyli asfalt na drodze, pojawiły się po prawie 3 godzinach jazdy, gdy dotarliśmy do drogi E 691 prowadzącej do Achalciche.
160 km z Batumi do Achalciche pokonaliśmy w 5 godzin (odliczając czas na przerwy). Wyczerpani poszliśmy na posiłek do restauracji na Zamku Rabati. Dopiero po jedzeniu wyruszyliśmy zwiedzić ten obiekt.
Bilet wstępu kosztował 6 GEL. Zamek jest turecką twierdzą z XII wieku, pamiątką po czasach, w których na tym terenie rządziło państwo osmańskie. Bardzo dobrze zrekonstruowany obiekt, warty jest odwiedzenia.
Posileni i częściowo zrelaksowani ruszyliśmy dalej, do Hotelu Taoskari w Vardzi. Dotarliśmy tam po 75 minutach jazdy, na kilka chwil przed zmrokiem. Zaparkowaliśmy auto, zameldowaliśmy się w hotelu i poszliśmy na mały spacerek. Wkoło cisza, spokój, sielanka jak na wsi. Minęły nas byczki wracające ze spaceru na pole swojego pana. Minęły nas zakonnice na przyczepie wracające z pola. Do naszego hotelu przyszedł pop, który jak dziecko bawił się telefonem komórkowym. Odlot! A z tarasu hotelowego widać było cel naszej jutrzejszej wyprawy i powód, dla którego przyjechaliśmy w to miejsce: Skalne Miasto Vardzię!
Hotel Taoskari prowadzi starsza pani w czerni. Chyba siostra tego popa. Smutna ale niezwykle miła. Rano pomagała jej młoda dziewczyna. Sam hotel jest skromny. Oba nasze pokoje umieszczone były na parterze a okna z pokoi wychodziły na korytarz. W pokojach były prywatne łazienki. Był jeszcze jeden pokój: wieloosobowe dormitorium. Więcej pokoi nie widziałam. Na piętrze był taras i wielka jadalnia. Bardzo źle wykorzystana przestrzeń, ale remont i przebudowa wymaga wielu funduszy, których tam raczej nie ma. Było skromnie, ale wykapaliśmy się w ciepłej wodzie i wyspaliśmy się.
Kolejnego dnia (10) wstaliśmy przed godziną 9:00 i zjedliśmy śniadanie. O godzinie 10:00 ruszyliśmy zwiedzać zakamarki skalnego miasta. Vardzia jest podobna do tureckiej Kapadocji. Skalne miasto i klasztor usytuowane są na zboczu góry Eruszeli, niedaleko miasta Aspindza. Vardzię zaczęto budować za panowania Jerzego III w 1185 roku, natomiast ukończono pod rządami jego córki, królowej Tamary. W średniowieczu Vardzia służyła jako schronienie podczas najazdów mongolskich: mogła pomieścić od 20 do 60 tys. osób. Zawierała klasztor, salę tronową oraz ponad 3000 komnat umieszczonych na 13 kondygnacjach. W mieście zainstalowano skomplikowany system nawodnień pobliskich pól uprawnych. Jedyny dostęp do miasta zapewniało kilka dobrze ukrytych tuneli blisko rzeki Kura. Trzęsienie ziemi w 1283 roku zniszczyło około dwóch trzecich miasta, odkrywając jego komnaty oraz niszcząc kompletnie system nawodnień. Taka Vardzia obecnie jest udostępniona do zwiedzania w cenie 4 GEL. Polecam!!!
Tbilisi
Po około 2 godzinach penetrowania tuneli Vardzi i podziwiania widoków z jej tarasów wróciliśmy do hotelu, odświeżyliśmy się i spakowaliśmy nasze bagaże. Trzeba było wracać do Tbilisi, oddać auto.Zaplanowałam powrót trasą przez Akhalkalaki - Ninotsminda - Calka aby zobaczyć inne krajobrazy niż te podziwiane na trasie północnej. To był dobry wybór! Przez większość trasy mięliśmy bardzo dobrą asfaltową drogę. 236 km pokonaliśmy w 4,5 godziny. Za jeziorem Paravani droga się pogorszyła, ale za to widzieliśmy inne oblicze Gruzji: skromnych ludzi w skromnych domach w skromnych wsiach na odludziu i olbrzymie stada owiec, krów i kóz...
Z kanionu udaliśmy się na ulicę Rustaveli, na obiadek w przetestowanej tydzień wcześniej Restauracji Indyjskiej. Wracaliśmy po zmroku i podziwialiśmy Tbilisi nocą. Jest piękne.
Z Parku Rike wjechaliśmy koleją linową na wzgórze Sololaki. Koszt wjazdu to 1 GEL. Widok na miasto robi wrażenie. Pospacerowaliśmy po wzgórzu, oddaliśmy pokłon Kartlis Dedzie, czyli Matce Gruzji, której olbrzymi pomnik stoi jakieś 200 metrów od stacji kolejki. Wróciliśmy do Parku Rike, przeszliśmy przez most Metekhi i poszliśmy do kwatery na odpoczynek.
Jedenastego dnia naszej wycieczki, po pysznym śniadaniu w knajpce Machakhela, udaliśmy się na spacer w okolice Pałacu Prezydenckiego. Celem był Sobór Trójcy Świętej górujący nad miastem.
Ponownie mieliśmy szczęście: trafiliśmy na mszę, którą filmowała ekipa lokalnej telewizji bo uczestniczyli w niej jacyś prominenci. Katedra jest majestatyczna, bogato wyposażona w złote i srebrne ikony i płaskorzeźby. Z ogromnego placu wokół Katedry rozciąga się ładny widok na miasto. Po zwiedzeniu Soboru udaliśmy się do stacji metra Avlabari i za 0,70 GEL pojechaliśmy do Marjanishvili.
Dzielnica ta jest nowoczesna, taka można rzec: europejska. Mieści się tu szkoła wojskowa, do której uczęszczają również kobiety. Sporo z nich spotykaliśmy podczas naszego spaceru.W okolicach Marjanishvili znajduje się dużo markowych sklepów, gdzie można zaopatrzyć się we wszelkiego rodzaju dobra za połowę ceny w stosunku do ceny w Polsce. Po zakupach udaliśmy się na dalszy spacer. Mostem Królowej Tamary wróciliśmy na zachodni brzeg rzeki Kury. Przeszliśmy obok Cyrku i na ulicy Merab Kostava odkryliśmy sielską przystań: Pub Kozel serwujący czeskie piwo. Polecam!
Znaną nam już ulicą Shota Rustaveli wróciliśmy na kwaterę. Trzeba było spakować bagaże, zamówić transport na lotnisko i udać się spać.
Dwunastego dnia wycieczki, czyli 13 lipca 2017 roku, wstaliśmy przed godziną 3.00 i o godzinie 3:30 stawiliśmy się na lotnisku w Tbilisi. O godzinie 04:50 mieliśmy wylecieć do Warszawy, ale na 5 minut przed godziną wylotu otrzymaliśmy SMS z informacją, że nasz lot został anulowany. Szok! Niedowierzanie! I co teraz? Od innych pasażerów dowiedzieliśmy się, że należy udać się do okienka LOT i poinformować, że chcemy wrócić do Warszawy innym rejsem. Tak też uczyniliśmy. Przed okienkiem było już kilka osób, na szczęście nasza kolej nadeszła całkiem szybko. Interesantów (czyli wszystkich pasażerów naszego odwołanego lotu) obsługiwało dwoje pracowników portu lotniczego. Z coraz większym trudem znajdowali oni połączenia zastępcze dla pasażerów. Kilka osób załapało się na lot LOT-em w następnym dniu, kilka leciało następnego dnia przez Kijów z 10 godzinnym postojem na lotnisku, inni lecieli następnego dnia przez Dubaj... Nam zaproponowano lot 14 lipca o godz. 5:50 Lufthansą przez Monahium z opcją 2 godzin oczekiwania na lot do Warszawy. Lądowanie w Warszawie było o godzinie. 12:30. Zgodziliśmy się. Pracownik portu wręczył nam wydruk z informacją o zmianie lotu i kazał czekać na informacje o hotelu. Po kwadransie dowiedzieliśmy się, że mamy iść do podstawionego przez lotnisko autobusu, który nas zawiezie do hotelu Mercure Tbilisi Old Town.
I tak otrzymaliśmy gratis dzień pobytu w Tbilisi w luksusie, z pełnym wyżywieniem. Zjedliśmy smaczne hotelowe śniadanie i poszliśmy na drzemkę. Po południu zjedliśmy pyszny obiadek i poszliśmy na spacer po Starym Mieście i na ostatnie zakupy. Wróciliśmy na kolację i poszliśmy spać.
Nazajutrz rano stawiliśmy się na lotnisku i bez problemów dotarliśmy do Warszawy. Na dodatek Lufthansa zadbała o pasażerów bardziej niż LOT: dostaliśmy obiad na pokładzie. Również w samolocie z Monachium do Warszawy posiłek był obfitszy niż ten od LOT: dostaliśmy kanapki. Dzięki temu nie byliśmy głodni i po wylądowaniu na Okęciu mogliśmy od razu ruszyć w dalszą podróż na Castle Party do Bolkowa. Ale to już inna wyprawa.
Gruzja jest piękna i pełna życzliwych ludzi. Jak my podchodzimy do nich z uśmiechem i sympatią to oni odpowiadają tym samym. Podczas całego pobytu w tym kraju czułam się bezpiecznie i komfortowo. Nie spotkało nas nic niemiłego, nawet przygoda z awarią auta okazała się miła dzięki tamtejszej policji oraz mieszkańcom okoli Mcchetty. Podróż południowymi szlakami do Vardzi oraz do Tbilisi, po bezdrożach, była fantastyczną przygodą. Chętnie ją kiedyś powtórzę! Również wjazd i zjazd na Cminda Sameba w Kazbegi na długo pozostanie w mojej pamięci. A wspomnienie krów, kóz, owiec, świń i kaczek spacerujących swobodnie po ulicach do dziś wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Było wesoło!
Po podliczeniu wszystkich wydatków (poza zakupami) okazało się, że ta wyprawa kosztowała każdego z nas niecałe 2400 zł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz